Planeta burz
___
Synoptycy lato zapowiadali upalne i słoneczne, podpierając się efektem cieplarnianym oraz globalnym ociepleniem. I co? Ano nic, znowu pomyłka! Zamiast pogody – słota, porywiste wichry, trąby powietrzne, gradobicia. Jednym słowem anomalia goni anomalię…
Wczoraj nad moim zwariowanym osiedlem, które ja nazywam Górą Czterech Wiatrów, kłębiła się czarna chmura, prawie idealny owal, postrzępiony po brzegach. Poza nim, tym dziwacznym, przerażającym plackiem niebo było nieskalanie błękitne…
Nagle zerwał się porywisty wiatr, a firmament stanął w ogniu! Nie jedna, nie dwie, ale z tysiąc chyba błyskawic przeszyło powietrze, kreśląc najniezwyklejsze płonące kształty, jakie tylko umysł szalonego artysty mógł wymyślić. Pioruny waliły całymi seriami, jeden uderzył w budynek naprzeciw moich okien. Widziałam jak błękitno-fiołkowo-różowe płomyczki spływają wężykami po drucie piorunochronu na ziemię. To na pewno nie był sen! Alarmy samochodów wyły jak zwariowane, psy opętańczo szczekały, zgasło światło… Zanim zapaliłam świeczki wanilią pachnące i wyciągnęłam swój zeszyt do ćwiczeń stylistycznych, z zamiarem opisania tego wszystkiego, burza oddaliła się, lunął deszcz, który dudniąc po parapetach grzmiące staccato, przegonił nastrój i chęci… Niestety tak już mam, gdy nie złapię chwili w dogodnym momencie, ta ucieka i już potem nie potrafię jej dogonić!
Ten opis, to tylko namiastka tego, co działo się wokół…
Gdy dzisiaj wybrałam się do biblioteki, w drodze powrotnej złapała mnie kolejna burza! Zupełnie inna niż wczorajsza, absolutne jej przeciwieństwo! Tamta stanowiła przede wszystkim przerażająco piękne, świetlne widowisko, a tu błyskawic nie było w ogóle widać. Zrozumiałam, co miał na myśli Gustaw Morcinek. gdy powiadał, że burzę mamy wtedy, kiedy Pan Bóg (Panbóczek, jak pisał zazwyczaj) z Aniołkami w kręgle gra! Czarno-sine niebo przelewało się złowieszczo nad głowami, a przeraźliwe dźwięki niewidzialnych, toczących się i wybuchających kul, siały grozę! Deszcz już nie był deszczem, tylko ścianą wody lejącą się na ziemię, miotaną przez szalone zawirowania wiatru w różne strony…
W jednej chwili byłam mokra od stóp do głów, parasolki nawet nie wyciągałam, wichura połamałaby mi ją albo wyrwała z rąk; wbiegłam do najbliższego sklepu, wyglądając jak nieboskie stworzenie, oblepiona ubraniem, w rozmokniętych butach, zostawiająca za sobą obfite kałuże przy każdym kroku. Skromność nie pozwala mi powiedzieć nic na temat fryzury, no po prostu obraz nędzy i rozpaczy! Całe szczęście, że książki miałam zawinięte pieczołowicie i profilaktycznie w grubą, plastikową reklamówkę. Po powrocie do domu leczyłam się domowym sposobem, od gorącej kąpieli zaczynając, na solidnej, mocnej herbacie, zaprawionej łyżką rumu, kończąc. No dobrze, przyznam się, dwiema łyżkami.
Kiedy następnym razem ktoś wspomni mi o globalnym ociepleniu, gwarantuję, nie wytrzymam i policzę mu zęby klasyczną metodą odejmowania!
A teraz, na wyciszenie, zanucę cichutko piosenkę…
Burza
Weź proszę mnie za rękę,
Nie chcę niczego więcej.
Zaśpiewam ci piosenkę,
I uśpię wszystkie lęki
Za oknem straszy cisza,
Do snu nie ukołysze,
Wiersz chcę ci dziś napisać,
O tym, czego nie słyszysz…
Wiatr ucichł gdzieś na górze.
Słońce się w chmurach nurza.
Oczy się same mrużą.
Na pewno będzie burza.
O popatrz, błyskawica,
Jest straszna, choć zachwyca,
Jaśnieje okolica,
Przez chwilę nie oddycham.
Za moment piorun wali,
Tuż obok, nie w oddali,
W uszach mi zaświstało,
Ucichły w krąg zegary.
Nawałnica się sroży,
Powody lęku mnoży,
Lecz ja się tym nie trwożę,
Bywało przecież gorzej!
Deszcz bębni nam staccato,
Nic nie poradzę na to,
Że duszę mam rogatą
I tęsknię wciąż za latem.
W ramionach twoich skryta,
Znaki na niebie czytam,
Czuję się jak kobieta,
Milknę, o nic nie pytam.
Spójrz miły już po burzy!
Rozchmurzy się na dłużej.
Przeglądam się w kałuży
I powrót słońca wróżę…
___