Pieśń o deszczu
Pieśń o deszczu (dyptyk)
I
To nie deszcz, tylko mżawka po oknach szeleści
Otulając świat cały wilgotną kurtyną
Kiedy dni rozchlapane na zawsze odpłyną,
Ile w sercu się jeszcze cierpliwości zmieści?
Po zimie chcę wiosny, a tu jesień bez końca
Zszarzałe dni i noce toną w łkaniu nieba
Wiem, czego do poprawy nastroju mi trzeba
Wśród kropli rozszlochanych, ja pożądam… słońca!
Czy marzanna pomoże? Niecierpliwie czekam
Chwili, gdy jak chcą przysłów przykazania wieszcze
We wstążki przystrojoną, porwie ją w dal rzeka
Wtem staję, ogarnięta nieprzepartym dreszczem
Olśnieniem, że pomimo marcowych narzekań
W upalne dni lata ja zatęsknię… za deszczem
II
W upalne dni lata ja zatęsknię… za deszczem
Myśl niczym błyskawica oślepiła zmysły
Tymczasem wymarzone dni spiekoty przyszły
A mnie pławienia w słońcu ciągle mało jeszcze
Po bezchmurnym niebie szybuję z jaskółkami
W sukience koronkowej skradzionej pająkom
Spijam aromaty snujące się nad łąką
Spragnione doznań zmysły sycę malinami
Umorusana szczęściem nie dbam o pozory
Przedłużam dni beztroskie po horyzont losu
Omijam szarych ludzi do obmowy skorych
We włosy wplatam gałązkę liliowych wrzosów
A gdy jesień nadejdzie któregoś wieczoru
Zanucę pieśń o deszczu, prostą, bez patosu
–