Kartki z pamiętnika
–
Kartki z pamiętnika
16 maja, godzina 17
Stoję przy syfonie, nalewam sodówkę do szklanki. Podchodzi ojciec, łagodnie wyjmuje mi naczynie z ręki, stawia na stole.
– Masz równo dwadzieścia cztery godziny na to, żeby się rozmyślić – mówi podsuwając mi zegarek przed oczy.
Nie muszę pytać, wiem o czym mówi. Za niecałą dobę stanę przed ołtarzem i wypowiem sakramentalne TAK.
– Tato, dlaczego ty go tak nie lubisz? Przecież widzisz, jak on o mnie dba. Poza tym jest taki inteligentny – próbuję po raz kolejny zmienić jego zdanie.
Ojciec patrzy na mnie uważnie z niezwykła u niego troską.
– Inteligentny? – ripostuje. Szczury też są inteligentne, a widziałaś, żeby któremuś skrzydła wyrosły? On nigdy do ciebie nie doleci, będzie ściągać w dół, do swojego poziomu, a potem zdepcze.
Odwrócił się i wyszedł.
A ja? Wiem swoje, nie zmienię zdania. Kocham Maćka nieprzytomnie, nie mogę się doczekać chwili, gdy będzie już na zawsze tylko mój.
Po poprawinach
Ostatni goście wyszli, marzę o tym, żeby rzucić się w mężowskie objęcia i wylądować w łóżku. Nie zważając na stosy brudnych talerzy, usiłuję przytulić się do rozwalonego w fotelu Maćka.
– A ty, co? Sprzątnij ten bajzel, a ja wezmę prysznic i poczekam na ciebie w sypialni.
Nie przypominam mu, że mieliśmy dzielić się obowiązkami. Zaczynam zmywać.
– Możesz też odkurzyć, nie będzie mi przeszkadzało, zamknę drzwi – rzuca w przestrzeń.
Potakuję mechanicznie. Gdy kończę pracę i ablucje, Maciek już śpi.
Do bani z taką miłością.
7 dni później
Nareszcie! Po tygodniu imprez, z kolegami z pracy, klubu, sąsiadami, po których Maciek walił się pijany do łóżka, mamy czas tylko dla siebie. Jest cudownie. Maciek zamówił pyszne jedzonko, przyniósł szampana i kwiaty. Ja zapaliłam waniliowo-lawendowe świeczki na stole, ubrałam się w zwiewne koronki. Lustro mówi mi, że wyglądam zjawiskowo. Mąż tez to widzi. Patrzy na mnie łakomym wzrokiem i po pierwszym kieliszku bąbelków, bierze na ręce i niesie do łóżka. Pieści delikatnie, tak jak lubię, ja nie pozostaję mu dłużna, napięcie wzrasta, podniecenie sięga szczytu… Dużo nie potrzeba, żebyśmy osiągnęli cel tej podróży. Zaspokojeni, zasypiamy w swoich ramionach.
O takiej miłości można śnić…
Pierwsza miesięcznica
Wzięłam na dzisiaj urlop. Przygotowałam odświętną kolację, upiekłam ulubione ciasto Maćka. Szampan chłodzi się w lodówce .Czekam niecierpliwie, bo mąż kończy dzisiaj pracę o dwudziestej drugiej. Ma zadzwonić, że już idzie, żebym mogła przygotować mu pachnącą kąpiel z gęstą pianą. Dzwoni! Po piętnastu minutach pomagam mu się rozebrać. Gdy on zanurza się w gorącej, wonnej wodzie, przynoszę stoliczek z jedzeniem, zrzucam peniuar i dołączam do niego. Jest jak w filmie! On pije szampana spomiędzy moich piersi, potem spija kropelki z pępka, przechodzi niżej, liże umiejętnie najczulszy punkt, a gdy pogrążam się w falach rozkoszy, wchodzi we mnie delikatnie, by dopełnić całości w obopólnym wybuchu!
Jak ja go kocham!
Połowa października
Od kilku dni Maciek wraca do domu pijany. Mówi, że to moja wina, bo oczekiwał po mnie więcej. Chodzi mu o pamiątki rodowe, które widział w czasie narzeczeństwa. Myślał, że to wierzchołek góry lodowej, że pokazuję mu tylko drobiazgi, a prawdziwe dobra mam dobrze ukryte. Żąda ich dla siebie. Chce je sprzedać, bo marzy mu się dom, samochód i zagraniczne podróże. Nie chce słuchać wyjaśnień. Awanturuje się coraz gwałtowniej. Wieczorem przestał się kąpać, spocony, śmierdzący alkoholem, budzi niesmak. Odmawiam mu siebie, bo na myśl o jego cuchnącym cielsku we mnie robi mi się niedobrze.
Zaczynam się go bać…
Drugiego listopada
Maciek wtoczył się dzisiaj do domu ze złym błyskiem w oku. Poczułam, że znowu wypił. I to dużo. Nie zdjął butów, nie umył rąk, zwalił się na stołek w kuchni, zażądał obiadu. Postawiłam przed nim talerz zupy grzybowej. Takiej, jak lubi, gęsto doprawioną wiejską śmietaną, z kluseczkami, drobno posiekaną marchewką i ćwiartkami pieczarek. Wziął łyżkę, nabrał zupy. Nie przełknął, tylko zerwał się na równe nogi, złapał mnie za ręce, po czym plunął mi zupą w twarz. Zanim zdążyłam zareagować, wypierzył cios pięścią. Straciłam przytomność. Gdy się ocknęłam, leżałam na brzuchu, przywiązana do taboretu. Maciek ściągnął mi spodnie, zdarł bieliznę i gwałcił od tyłu. Gdy krzyknęłam, wymierzył mi drugi cios w głowę, a usta zatkał zmywakiem. Po raz drugi odleciałam w ciemność.
Obudziłam się na podłodze, polewana wodą przez teściową. Maćka nie było.
Obolała, zakrwawiona, chciałam dzwonić po pogotowie. Teściowa nie pozwoliła. Byłam tak słaba, że nie potrafiłam się sprzeciwić. Pomogła mi się obmyć, zaprowadziła do łóżka, napoiła walerianą, przyłożyła lód na oko.
Cały czas powtarzała, że to co się stało, to moja wina, bo żona ma szanować i słuchać męża, oddać mu wszystko, czego zażąda, a seks ma być kiedy i jak on chce. Każde jej słowo było kolejnym ciosem w twarz.
Ona gadała, a mnie dudniły w głowie słowa ojca.
Święto Niepodległości
No i po moich marzeniach o wielkiej miłości. Nie dałam się przekonać, że to, co się wydarzyło na początku miesiąca, nigdy więcej się nie powtórzy. Zgłosiłam sprawę na milicję, poddałam się upokarzającej wszechstronnej obdukcji, założyłam sprawę rozwodową.
Rodzice stanęli na wysokości zadania. Ojciec nie wykłuwa mi oczu swoimi proroczymi słowami sprzed naszego ślubu. Jestem na półrocznym urlopie zdrowotnym. Mieszkam w głębi lasu, w leśniczówce przyjaciela brata mamy z lat studiów. Maciek nie zna mojego adresu. Wszyscy, ze mną na czele, przypuszczają, że mógłby się mścić. Takie groźby słyszeli sąsiedzi i koledzy z pracy. Jak to się mówi? Strzeżonego…
A miało być tak pięknie…
–